#zwiazki #rozowepaski #niebieskiepaski #logikarozowychpaskow #logikaniebieskichpaskow #rozstanie Czesc na wstępie zaznaczę, że strasznie mi głupio tutaj o tym pisać i odczuwam w pewnym sensie poczucie winy, że w ogóle to robię, ale potrzebuję aby ktoś przyjrzał sie mojej sytuacji z boku, ktoś kto mnie nie zna. Z góry przepraszam, jeśli będzie chaotycznie Mój chłopak ma brata (trzy lata starszego), który jest chory. Nie chce zdradzać szczegółów, bo boję się, że ktoś z otoczenia połączy fakty i nas skojarzy, więc w największym możliwym skrócie: brat umysłowo jest na poziomie 5 latka. Bywa bardzo agresywny, były sytuacje, gdzie pobił matkę. Życie z nim to tykająca bomba, bo niewiadomo co i kiedy wytraci go z równowagi, a wtedy jest w stanie rzucić się na drugą osobę (raz była sytuacja, gdzie użył noża - na szczęście nikomu nic poważnego sie nie stało). Bierze leki, ale co jakiś czas i tak takie akcje się zdarzają. Życie z moim partnerem to życie z jego bratem w pakiecie. Mieszka z nim i z rodzicami, nie chce się do mnie wyprowadzić, bo czuje się odpowiedzialny za niego, a w sumie to bardziej za rodziców, którzy tak jak i on są celem ataków brata. I nie zrozumcie mnie źle, bo go okrutnie za to podziwiam i uważam, ze to dobrze o nim świadczy. Ale po 1 - martwię się, że on żyje w takich warunkach. Od miesiąca tzn. ostatniego incydentu z jego udziałem, stres mnie zjada jak nie odpisuje mi przez godzinę. Po drugie, ja chciałabym już z nim zamieszkać, myśleć o naszym życiu, dzieciach. Jesteśmy razem prawie pięć lat, bliżej nam do 30stki niż do 20stki. To nie wchodzi w grę, bo on nie chce się wyprowadzać - jego propozycja jest taka, abym to ja się wprowadziła do nich, ale ja się tego po prostu boję. Kolejna rzecz jest taka, że moi rodzice, którzy nigdy nie wtrącali się w moje życie, od pewnego czasu mniej lub bardziej bezpośrednio, sugerują mi, że powinnam zastanowić się nad rozstaniem. Wiem, że to brzmi okropnie, ale wiem, że mają dobre intencje - martwią się o moje bezpieczeństwo, boją się, że po śmierci przyszłych teściów, mój partner weźmie na siebie odpowiedzialność za brata - a tak właśnie będzie - i ich córka (i przyszłe wnuki) będą mieszkać w takim środowisku. Boją się też, że może to genetyka i moje dzieci (o których marzę i oni dobrze o tym wiedzą) też takie będą. I wiem, że to okrutne, ale czuję, że mają dużo racji. Staram się być wspierająca jak mogę, naprawdę bardzo go kocham i poza tym uważam, że jesteśmy świetną parą, poziom dopasowania jaki mamy jest wręcz niewiarygodny. Nie chcę żeby to zabrzmiało tak jakby rodzice zaczęli sterować moim życiem, ale po prostu trafiają do mnie ich uwagi - tak samo uważają moi bliscy przyjaciele, choć wiadomo są bardziej oszczędni w radach, bo wszyscy wiemy, że sytuacja jest delikatna. Jestem skołowana. Z jednej strony chciałabym zacząć powoli planować swoje życie, żony i matki, z drugiej - nie umiem sobie wyobrazić bycia kimś takim dla innego faceta. Zawsze mi się wydawało, że kocha się na dobre i na złe, ale ja się boję w ogóle przebywać w tym domu, boję się rozmawiać z tym bratem, że powiem coś, co go striggeruje albo że jak będę go ignorować to też się rozzłości. Nie wyobrażam sobie tam zamieszkać i budować swoją przyszłość. Żaden kompromis nie wchodzi w grę - proponowałam, że po prostu wynajmiemy mieszkanie blisko jego domu rodzinnego, a moje pójdzie na wynajem, żeby mógł tam przychodzić jak najczęściej, ale on nie chce. Uważa że dom jest na tyle duży, że na dobra sprawę mogę brata nawet nie widywać, ale mnie to nie przekonuje. Zwłaszcza, że tak jak pisałam wyżej, w dalekiej perspektywie chce się nim zająć gdy zabraknie rodziców, więc nie wyobrażam sobie unikać człowieka w domu całe życie. Zresztą nie sądzę, żeby jego rodzice chcieli abym z nimi mieszkała a to też kluczowy argument. Błagam, doradźcie coś, wiem że sprawa jest utrudniona ze względu na niedokładne opisanie tej choroby, ale może istnieje rozwiązanie którego nie dostrzegam. Bardzo nie chciałabym się rozstawać, ale jestem zdesperowana już powoli i mam wrażenie że co nie postanowię będzie źle
Opublikowane
bpwe5o9r4ke0z6r28ucfyr5b
Trudne wybory w związku z chorym bratem partnera
Treść anonimowego wpisu
Klucz publiczny:
bpwe5o9r4ke0z6r28ucfyr5b
Dodane: 11 lutego 2025 - 02:07:21
Opublikowane
Autor był widziany3 miesiące temu
Anonimowe odpowiedzi
✉️
Opublikowane
genialny-opiekun-72 pisze:
Śledzę ten wątek od wczoraj, to ja pisałem o rozstaniu z Partnerem w podobnej sytuacji. Bardzo Cię proszę, postaraj się skoncentrować na swoich odczuciach. Piszesz ciągle o nim, jak jemu jest ciężko, jaką on ma trudną sytuację. Zauważ, że już na początku całej drogi tam nie ma miejsca na Ciebie. Cała rodzina jest zaplątana w jakiś dziwny schemat, w którym nie radzą sobie z planami na przyszłość i jedyną opcją jest wplątanie w to brata, która ma być nowym rodzicem.
Zastanów się co zrobisz, bo facet może prowizorycznie zgodzić się na jakieś ruchy (terapia etc.) ale nawet wtedy zostajesz z całą sytuacją - tak, TY i TWOJE przyszłe dzieci. Opieka nad osobą niepełnosprawną to nie jest pieprzona bajka, dodatkowo jeśli chodzi o niepełnosprawność mentalną jest OGROMNYM obciążeniem. Jesteś empatyczną, rozumną osobą. TO NIE TWOJA WINA, że ma taką sytuację, MASZ PRAWO zrobić ze swoim życiem co zechcesz. Za kilka lat zostanie Ci proza życia, która jest ekstremalnie trudna do udźwignięcia, bez dodatkowego ciężaru. Facet, który konsultuje takie sprawy z mamą i tatą to naprawdę red flag.
Wiem, że możesz odebrać tę wiadomość jaką stronniczą, nawołującą do decyzji "mimo że nie znam sytuacji" - nie trzeba jej znać, będziesz na drugim planie, jednocześnie będąc na pierwszej linii do przyjęcia ataku. Zadbaj o siebie, myśl o sobie. Nie jesteś nikomu nic winna i możesz kształtować swoje życie jak tylko chcesz, bez wpędzania się w poczucie winy. Nikomu nic do tego.
✉️
Opublikowane
Dziękuję wszystkim za odpowiedzi! Naprawdę jestem każdemu z osobna wdzięczna, czytałam wasze komentarze po kilkanaście razy każdy.
Zaproponowałam mu terapię dla par. Niestety nie przyjął tego dobrze, bo uważa, że my jako para nie mamy problemów i jak wyobrażam sobie płacić za terapeutę i gadać tylko o jego bracie. Poprosiłam go, żeby sobie na spokojnie przemyślał to jeszcze ale niestety boję się, że zostanie przy swoim, bo gadał o tym już z rodzicami i to wyśmiali (Uważam to za redflag że z nimi o tym gadał, ale ok moi rodzice też są tam jakoś zaangażowani w temat)
Postanowiłam że postawię ultimatum - albo terapia albo koniec. Jak nie dla par to chociaż dla niego bo autentycznie mimo że jestem wściekła po wczorajszej rozmowie (totalne wyparcie) to mi go po prostu szkoda, tak jak pisaliście, niszczy własne życie a to naprawdę wspaniała osoba.Myślę że dwa / trzy tygodnie to odpowiedni czas na taka decyzje. Boję się tylko że jak jednak się zdecyduje to będzie chodził tam dla picu, żebym się odczepiła bo on naprawdę widzi tą sytuację pt: że no jest ciężko ale co zrobisz.. No i rodzice którzy to wyśmiali pewnie mogą go nastawiać przeciwko, że sobie wymyśliłam. No nic. Wychodzi na to że spędzę walentynki pierwszy raz sama i czeka mnie czas niepewności. Jakby nie było - ja a pewno skończę na terapii, albo z nim albo bez niego przepracować ewentualne problemy rozstanie. Taki mały update z mojej strony. Dziękuję jeszcze raz za trzeźwe oceny i empatię której się w takim stopniu nie spodziewałam !!!
✉️
Opublikowane
efektywny-badacz-77 pisze:
Życie to nie tylko motylki i kwiatki, ale czasem też bardzo chłodna kalkulacja. Jeśli jesteś gotowa zajmować się dorosłym niepełnosprawnym przez całe swoje życie no to życzę dużo sił. NIE MASZ obowiązku brania na barki takiego ciężaru, NIE JESTEŚ zła osobą jeśli myślisz o rozstaniu. Twoi rodzice mają absolutną rację. Piszę to z perspektywy osoby która odeszła od Partnera właśnie z powodu niepełnosprawności rodzeństwa. Po kilku latach wiem że to była jedyna rozsądna decyzja. Szanuję osoby opiekujące się chorymi, współczuję bardzo wszystkim dotkniętym ale ja się na to nie godzę, życie jest wystarczająco ciężkie. Jeśli planowała mieć kiedyś dzieci, to zastanów się jak je wychować w takim otoczeniu? Gdzie Partner jest w rozkroku i cała rodzina żyje w cieniu choroby. Bądź mądra kobieta, posłuchaj swojego instynktu, pakuj się i przestań płakać.
✉️
Opublikowane
czysty-myśliciel-92 pisze:
@mirko_anonim: bardzo przykra sytuacja. Podejrzewam, że chodzi o zespół downa. Jeżeli tak to uciekaj, w przeciwnym wypadku zniszczysz życie sobie i swoich przyszłym dzieciom (o ile brat ich nie pozabija). Twoj niebieski chyba nie zdaje sobie sprawy na jaką gehenne chce cię skazać ( ͡° ʖ̯ ͡°)
✉️
Opublikowane
energiczny-archiwista-10 pisze:
Tu nie ma łatwych wyborów.
Po pierwsze - Twój chłopak nigdy, NIGDY, nie powinienem być przygotowywany (a może nawet urodzony) do bycia na starość opiekunem chorego brata. To jest typowe, skrajnie egoistyczne zachowanie. Oni mieli zniszczone życie spędzone nad opieką starego konia, to i zdrowe dziecko też ma mieć.
Od bycia opiekunem są specjalne ośrodki.
I to musisz Ty albo jakiś specjalista mu wytłumaczyć.
Jeśli on mimo wszystko widzi swoją przyszłość jako rodzic swojego 40-50-60-letniego brata, to Ty oszalejesz i prędzej czy później i tak uciekniesz.
✉️
Opublikowane
ambitny-mędrzec-25 pisze:
Ciężka sytuacja. Miałem w życiu trochę podobnie do Twojego niebieskiego - w sensie mój ojciec jest od wielu lat niepracującym alkusem. W domu srogie inby się odbywały(szantaże emocjonalne, próby samobójcze, czasem musieliśmy z bratem się bić z ojcem), mieliśmy niebieską kartę
Mieszkaliśmy na wsi, mieliśmy gospodarstwo. Całe dzieciństwo to była szkoła + praca na gospodarstwie, później studia w wojewódzkim, ale z dojazdem i też gospodarstwo.
Mam 2 rodzeństwa, jestem najstarszy. Rodzeństwo znalazło partnerów - najpierw siostra wzięła ślub i się wyprowadziła, później brat tak samo, z tym że byłoby u nas w domu gdzie mieszkać, ale właśnie przez to jaki jest ojciec brat nie chciał żeby jego żona doświadczyła tych "luksusów" życia z pijakiem.
Gdy babcia zmarła skończyliśmy hodować zwierzęta i uprawiać jakieś większe pola - są obecnie dzierżawione. Ja zostałem bo cały czas miałem w głowie wbite że muszę być odpowiedzialny za mamę, babcię i rodzeństwo - stąd rozumiem Twojego niebieskiego.
Z kobietami średnio w życiu się udawało:
Pierwsza była mirabelka - samotna matka po rozwodzie z alkoholikiem. Była z daleka, nasza znajomość trwała ponad 2 lata, głównie przez telefon. Skończyło się na tym że wyrąbała mnie na sporą kasę - w sensie pożyczyła z pretensjami że traktuję ją jak bank bo powiedziałem że nie będzie w stanie mi tego spłacić i faktycznie nie była w stanie. Ja wtedy byłem młody i głupi, zbierałem na działkę żeby postawić dom i z nią zamieszkać.
Druga była różowa z borderline - tu już jest totalny odjazd. Byłem z nią 3 lata. Chaos, sinusoida. Od najlepszych wspomnień gdzie czujesz się najlepszą osobą na świecie do wyzwisk, bicia, wyjść z innymi typami na złość, prób samobójczych i samookaleczeń. Ta różowa miała do mnie ogromne pretensje że mieszkam z rodzicami, sama wynajmowała pokój w wojewódzkim po części za swoje po części za kasę rodziców. Po którejś akcji ze żyletką w domu jej rodziców jej mama zabrała ją i mnie do pani psycholog gdzie po długiej rozmowie podsunięto mi pomysł z udaniem się na terapię DDA.
Tam na terapii uzmysłowili mi że problemy moich rodziców to ich problemy - nie jestem temu winien i powinienem się zająć własnym życiem. To był ten punkt w którym zdałem sobie sprawę że tylko marnuję cenny czas na na naprawianie nie swoich błędów.
Niestety moja różowa mimo chodzenia na terapię nie robiła jakichś specjalnych postępów w panowaniu nad swoją wybuchowością. Ja zbierałem na mieszkanie, i słuchałem od niej że "ceny są tylko wymówką żebym się od mamusi nie wyprowadził". Ostatecznie po jakiejś kolejnej akcji gdzie wyszła z typem mi na złość rozstałem się z nią. Mieszkanie kupiłem sam i teraz staram się ogarnąć życie na własną rękę.
Jeśli przebrnęłaś przez tę tyradę, to chciałem tylko napisać żebyś nie rozstawała się z tym niebieskim, być może pokazała mu mój komentarz i może to pomoże mu zdać sobie sprawę że jego brat i mama są dorosłymi osobami i nie ma żadnego obowiązku się nimi opiekować jak dziećmi, schodzić z tego tonącego statku ostatni.
Moim zdaniem pomysł z zamieszkaniem blisko jego domu na wynajmie jest najlepszym kompromisem jaki można wymyślić. Jeśli go nie przyjmie to niestety będzie trzeba się rozstać.
Z całą pewnością się do jego domu nie wprowadzaj. Ja nigdy nie chciałem żeby którakolwiek z różowych z którymi byłem mieszkała w moim domu rodzinnym póki ojciec żyje, ale też sam siedziałem tam jak jakiś strażnik miru domowego.
Powodzenia
✉️
Opublikowane
@razdwatrzy55 Nie no oczywiście że Poznałam. Po jakimś około roku czy coś takiego, nie od razu. Nic mi nie zrobił, o tyle o ile dało się z nim pogadać było miło całkiem. Ale ja bardzo rzadko tam przyjeżdżam, raczej spotykamy się u mnie.
Co do wpływu jego rodziców możecie mieć niestety rację. Mają bardzo dziwną relacje i zapomniałam o tym wspomnieć, ale faktycznie teraz mam flashbacki jak np. musiał rezygnować z jakiegoś wyjazdu z kolegami w ostatnim momencie bo rodzicom "było smutno." Rodzice też tak przearanzowali ich dom żeby mieli swoje pokoje na parterze, a synowie dwa piętra wyżej, teraz mam wrażenie że to było specjalnie po to żeby on był pierwszą linią kontaktu. Chciałabym to z nim poruszyć ale boję się że uzna to za atak
✉️
Opublikowane
dbały-artysta-16 pisze:
Nie kończ związku, a przedstaw mu jedynie swój punkt widzenia oraz swoje oczekiwania. Ostatecznie postaw mu pewnego rodzaju ultimatum. Wydaje mi się, że być może większym problemem jest to, że z jego strony nie ma chęci ustabilizowania życia poprzez oświadczyny, a w konsekwencji stworzenie osobnej rodziny.
Naturalnym jest, że dziecko, zarówno córka, jak i syn powinien opuścić rodziców i stworzyć własną rodzinę, jeżeli pozwalają tylko na to warunki mieszkaniowe, czy finansowe to koniecznie osobno. I jest to naturalna kolej rzeczy - każdy mędrzec to rzeknie, nawet z punktu widzenia cywilizacji chrześcijańskiej. "Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną". Nie ma w tym nic złego.
Pomagać rodzicom i swojemu bratu może na tysiąc innych sposobów. Jeśli koniecznie fizycznie, to może w przyszłości mieszkać z Tobą - niezależnie, a mimo to poświęcać także część czasu na pomoc.
To nie jest jego wina, że ma chorego brata, ale nie powinien też być maksymalnie zaabsorbowany tą sytuacją, żeby rezygnować z własnego życia, chyba, że sam nie chce, ewentualnie może również pojawiać się jakaś toksyczność ze strony jego rodziców, którzy pośrednio, nie wprost chcą, aby zawsze im pomagał. To już jest wówczas typowy problem oderwania pępowiny.
To głównie rodziców "problem" - stworzyli dziecko, jest chore, to oni są głównie za nie odpowiedzialni. Jako brat może pomagać, nawet powinien i to dobrze o nim świadczy, ale to nie powinna być przeszkoda do budowania swojego życia, chyba, że problem leży gdzie indziej...

