Opublikowane

Jak decyzja o dziecku zmienia życie?

#zwiazki #dzieci, chyba trochę #antynatalizm Miałem kochającą żonę, dobrą pracę, sporo kasy, niespożyte pokłady energii oraz apetytu na życie. Brakowało trochę czasu, lecz to też nie w wyniku obowiązków, a licznych hobby, którymi zapychałem cały swój kalendarz, a które dawały mi ogromną satysfakcję oraz poczucie spełnienia. Wtedy podjęliśmy decyzję o dziecku i wszystko się rozsypało. Niby nadal mam tę samą kochającą żonę, tę samą pracę, kasę, a do tego jeszcze wspaniałego syna. Jednak straciłem cały sens życia, zatraciłem niemalże zupełnie zdolność cieszenia się nim. Nie opuszcza mnie poczucie beznadziei i bylejakości. Każdy dzień to kalka dnia poprzedniego i polega głównie na próbie przetrwania do dnia kolejnego. Rano nie chce mi się wstawać, bo nie mam do czego, nie chce mi się brać prysznica, nic mi się już nie chce. Też tak macie bądź mieliście? Jak sobie z tym poradziliście? Trochę się martwię o swoją długotrwałą kondycję psychiczną oraz fizyczną. Zawsze byłem tym niepoprawnym optymistą i nawet jeśli życie wiodło chwilowo pod górkę, to cieszyłem się, że z góry czekają mnie piękne widoki. Jednak każdy materiał ma swoje granice wytrzymałości. Zupełny brak satysfakcji z życia, zero ruchu oraz brak perspektyw na zmianę sytuacji nie wróżą niczego dobrego. Mógłbym się rozpisać, co dokładnie się zmieniło i co jest problemem, ale nie chcę przynudzać. Nie jest nim żona, ani syn sam w sobie. Zasadniczo jesteśmy kochającą się rodziną i z pozoru wszystko jest ok. Jednak w wyniku tej zmiany straciłem wszystko, co dawało mi jakąkolwiek radość oraz satysfakcję, natomiast nowe elementy w życiu mi tych braków w żadnym stopniu nie rekompensują. Mijają dni i lata i nic się w tej kwestii nie zmienia. Jakieś rady?

Akcje

Otwórz wpis na wykop.pl
Klucz publiczny:

xhr12n704cs83fkfcomvj8mb

Dodane: 8 lutego 2025 - 13:29:18
Opublikowane

Autor był widziany3 miesiące temu

Anonimowe odpowiedzi

Opublikowane
@Kolarzino Dzięki za odpowiedź i poświęcony czas. Zgadzam się w zasadzie ze wszystkim, co napisałeś, podałeś bardzo dużo dobrych i uniwersalnych rad. Jedynie nie jestem pewien, ile z nich mogę odnieść do siebie. Ta klęską urodzaju, o której wspominasz, nigdy nie stanowiła dla mnie problemu. Wręcz przeciwnie: ostatnie lata przed dzieckiem były zdecydowanie najbardziej szczęśliwymi latami w moim życiu. Właśnie dlatego, że wreszcie miałem "wszystko" i mogłem się tym cieszyć. Nie doskwierała mi nuda, czy brak celu. Obecnie z pozoru nadal mam wszystko, tylko chyba w tym wszystkim straciłem siebie. Mam uroczego i mądrego syna, z którym spędzamy dużo wartościowego czasu, ale robię to dla niego, nie dla siebie. Mam kochającą żonę, ale prawie nie spędzamy czasu razem, nie rozmawiamy **tak naprawdę** (czyli nie o tym, co na obiad). Mam kasę, z którą nie mam co robić. Od wieku ok. 3 lat nawet mam trochę czasu wolnego, choć to kosztem własnego snu, co też nie jest optymalne. Nie prokrastynuję, przynajmniej nie w klasycznym znaczeniu tego słowa, choć efekty są podobne. Po prostu nie potrafię za wiele zrobić, gdy dziecko jest w pobliżu. Nie mam na tyle podzielnej uwagi, aby być w stanie skupić się na czymkolwiek, gdy ktoś coś ode mnie chce średnio co 7,5 sekundy. W efekcie dzień się dla mnie zaczyna ok. 22:00, gdy młody pójdzie spać. Wtedy siadam do obowiązków domowych i gdy skończę ok. 23:00-1:00, to mam czas dla siebie, kosztem snu. Kolejny dzień tak samo. Nawet remont mieszkania robiłem w znacznym stopniu w godzinach 0:00-3:00 w nocy, bo tylko w ten sposób się udało. Dzielenie się czasem działa, ale w bardzo ograniczonym stopniu, bo ciężko nam ogarnąć syna w pojedynkę. Do aktywności sportowych oraz innych nie trzeba mnie zachęcać, bo dokładnie tym było wypełnione całe moje życie przed rodzicielstwem i właśnie tego mi najbardziej brakuje. Gdy udało mi się parę razy "pozbyć się" młodego, to jednego dnia szedłem na rower, trampoliny i do kina. Ale to było ze 3 razy w ciągu 4 lat. Wciąż próbuję go czymś zainteresować, aby spędzać razem czas aktywnie, ale powoli tracę nadzieję. Wycieczka w góry / do lasu - wytrzymuje w nosidle 10 minut, bo się nudzi i niewygodnie. Wycieczka z przyczepką rowerową, to tata jedź wolniej, bo za bardzo trzęsie, gdy... prowadzę rower pieszo 3km/h. Byliśmy parę razy nad wodą - do wejścia nie udało się go nigdy zachęcić, bo go to nie interesuje. W domu po meblach ciągle skacze, ale pójść z nim do parku trampolin to się nudzi. Rower ma od 1,5 roku, udało się z nim wyjść całe 2 razy i nawet umie jeździć, ale go to nie interesuje. Do kina to maks na Kicię Kocię, bo nie toleruje jakichkolwiek negatywnych postaci. W zoo zwierzęta go nie interesują. Wyjazdy z noclegiem to już w ogóle dramat - dwa razy byliśmy, co jakiś czas zapewne powtórzymy dla weryfikacji, ale póki co nie ma w tym nic fajnego. Z aktywności domowych nie udaje mi się go zachęcić do rysowania, malowania, itp. - nie interesuje go to. Oczywiście, są też rzeczy, które lubi robić. Może godzinami rozmawiać ze mną o świecie (czyli 100% mojej uwagi na niego), godzinami czytać razem książki (100% mojej uwagi), wygłupiać się razem (wiadomo). Lubi place zabaw, jakieś bawilandie i jeździć w kółko środkami komunikacji miejskiej. Tutaj już przynajmniej nie trzeba mu poświęcać całej uwagi, ale zająć się czymś też ciężko. Lubi się bawić z innymi dziećmi. Z pół roku temu zainteresował się klockami Lego i to jest pierwszy raz, gdy realnie robi coś sam, choć to też nie zawsze. W każdym razie jest jakieś światełko w tunelu. Z dziadkami ma bardzo dobry kontakt, ale pracują i mamy do nich 300km, więc za wiele nie pomogą. Innej rodziny, czy znajomych, którzy mogliby czasem odciążyć, nie mamy w swoim otoczeniu. Osobiście widzę pewne rozwiązania, które mogłoby mniej lub bardziej pomóc. Przeprowadzka bliżej rodziców - nie pomogłaby bardzo, bo jak wspomniałem, oni też pracują, no ale możnaby chociaż wyskoczyć na spacer we dwoje. Drugie dziecko - przypuszczam, że to by mogło dużo pomóc i początkowo mieliśmy w planach dwójkę/trójkę, ale po doświadczeniach z pierwszym zdecydowanie się na to nie odważymy. Ogarnięcie niani: to jest zapewne najsensowniejsza opcja, tym bardziej, że mamy kasę. Póki co wstępny risercz zdaje się mówić, że nie jest tak łatwo o opiekę okazjonalną nie po znajomości, bo nikomu się nie opłaca być nianią komercyjnie na pół gwizdka. Jednak zdecydowanie powinniśmy się mocniej pochylić nad tym tematem. Znaleźć wspólne zainteresowania - wciąż się nie poddaję, choć póki co idzie to słabo. W tym wszystkim poza zmartwieniem o mój stan psychiczny oraz fizyczny, martwię się też o nasze relacje. Przez pierwsze ok. 3 lata byłem tatą na 100%. Jednak potem energia się skończyła i teraz coraz częściej i bardziej go po prostu olewam. Być może właśnie tego brakowało od samego początku - odrobiny zdrowego olewania. No ale nie tak to sobie wszystko wyobrażałem. Mój tata mnie nauczył czytać, gdy miałem 5-6 lat i takie same miałe ambicje rodzicielskie. Obecnie to już sam nie wiem, czy nie skończy się tak, że niech się sam nauczy, a mnie da święty spokój.
Moderator RamtamtamSi
Autor anonima
Opublikowane
odpowiedzialny-badacz-60 pisze:
Nie będę generalizował, bo pewnie tak nie jest wszędzie.. Ale ja to nazywam "syndromem tatuśka" - obserwuję to w swoim otoczeniu już od wielu lat. Schemat zawsze jest ten sam: super-aktywna-sportowa para, wycieczki, tenis, siłownia, wyjścia na miasto --> ślub --> dziecko. I nagle z super ziomka, robi się zombie tatusiek, no-life, pojawiający się bebzon, siwizna. i praktycznie życie obraca się tylko w :praca-dom. Masz kilka wyjść: 1) będziesz w tym tkwił do końca życia, 2) będziesz tym tkwił, aż psychicznie pękniesz, 3) pogadasz z żoną, że masz swoje potrzeby, hobby i któreś dni w tyg są popołudniami twoje, a któreś jej.
Moderator Nighthuntero
Anonimowy użytkownik
Opublikowane
@precyzyjny-rzecznik-94 Ja jestem jeszcze z tego pokolenia, które nie popełniało samobójstw ( ͡° ͜ʖ ͡°) A tak bardziej serio, to jak już wspomniałem: nie mam naturalnej skłonności do takich stanów. Całe życie czułem się szczęśliwy, mimo że obiektywnie rzecz biorąc różnie bywało: śmierć taty, gdy miałem 11 lat, problemy finansowe w rodzinie (3 dzieci, jedna mama), wyraźnie widoczne przez znajomych w szkole, dużo później rozstanie z kobietą po niemal dekadzie razem, itd. Łysienie od wieku 25 lat to już pikuś ;-) Mimo powyższych ten mój mechanizm odnajdywania pozytywów działał prawidłowo przez całe życie. Tym razem w sumie też działał, ale chyba po prostu wyczerpały się baterie, bo ile można. @Lonate Dzięki, może masz rację. Pomyślę o tym.
Moderator Nighthuntero
Autor anonima
Opublikowane
precyzyjny-rzecznik-94 pisze:
Muszę się wtrącić ale zazdrościć tylko jeżeli dopiero w połowie życia doświadczyłeś takiego ciężaru na karku, dużo ludzi żyje z takim czymś od małego...
Moderator RamtamtamSi
Anonimowy użytkownik
Opublikowane
@mr_ponglish No nie aż takie małe, bo już piąty rok leci. Dawno już nie ma pieluch, nieprzespanych nocy i innych rzeczy, na które ludzie najczęściej narzekają. @Lonate: Wiem, że to brzmi jak deprecha, ale nie będąc lekarzem przypuszczam, że nie jest. Depresja ma zdaje się podłoże wewnętrzne, wynika z zaburzeń hormonalnych, itp. Jak 2 razy przez kilka dni bylem sam, to niemal od razu odżyłem i znów miałem dużo energii. Jak kiedyś zostawiliśmy dzieciaka dziadkom, to przez jedną noc przegadałem z żoną więcej, niż przez cały poprzedni rok. Ja po prostu nie widzę nic atrakcyjnego w takim życiu. Choć ciężko to w ogóle nazwać życiem, gdy jedynym celem oraz motywacją jest, żeby nie zdechnąć zanim syn się nie usamodzielni ;-) Nie żalę się, bo to był mój wybór. Po prostu jestem ciekaw, czy dużo ludzi tak to odczuwa i czy znaleźli na to jakiś sposób. Skończy się zapewne tak, że prędzej, czy później zacznę go kompletnie olewać, ale to też jest dalekie od ideału.
Moderator Nighthuntero
Autor anonima
Opublikowane
rzetelny-badacz-52 pisze:
Czy masz dziecko czy nie to i tak każdy dzień jest taki sam. Musiałbyś mieć miliardy majątku, żeby to zmienić.
Moderator digitallord
Anonimowy użytkownik